Przejdź do głównej treści

Czy ból nas kręci?

Czy ból nas kręci? - postrzeganie bólu podczas tatuowania

Tatuaż nieodłącznie kojarzy się z bólem, dyskomfortem okresu gojenia, szczególną dbałością i szeregiem wyrzeczeń. Czy robimy sobie tatuaże nie ze względów estetycznych, ale dla samego czerpania przyjemności z cierpienia własnego ciała?

Z tego artykułu dowiesz się:

  • O postrzeganiu bólu
  • Kiedy tatuaż boli
  • O masochizmie w tatuażu

Ból niepowszedni

Tatuowanie boli. Im częściej i dłużej serwujemy sobie sesje tym one powszednieją. Opuszcza nas adrenalina, endorfiny przestają buzować – nadchodzi czas niewypowiedzianego cierpienia. Jeśli ktoś mówi, że tatuowanie nie boli – wypiera to z pamięci, szpanuje wytrzymałością, kłamie albo nie doszedł jeszcze do momentu, w którym ciało daje stanowczy sprzeciw, że ma już dość igieł. Wtedy nawet kilka minut sesji staje się skrajnie nieprzyjemnym doznaniem.

Ale co, jeśli drzemie w nas ta skrzętnie skrywana nutka masochizmu, która podpowiada nam, że cierpienie przynosi ukojenie, pozwala poczuć się żywym i doświadczać? Lub też maskuje nasze wewnętrzne problemy? Masochizm to czerpanie przyjemności z cierpienia lub zadawania sobie bólu. Także w kontekście satysfakcji seksualnej. Niewątpliwie tatuowanie przynosi naszemu ciału poziom doznań, ale trudno skategoryzować go jako miły. Przynajmniej w opinii większości społeczeństwa.

Jednak sam masochizm zawiera w sobie także nutę upokorzenia. A tego przecież nie dostarcza nam wizyta w studio. Jesteśmy klientem mającym swoje obowiązki i prawa, a wśród nich trudno doszukiwać się poniżania. Naturalnie sesja tatuażu łączy się z koniecznością wyeksponowania fragmentów lub całości swojego ciała, ale jest to wymóg tak mechaniczny jak zdjęcie ubrań przed wejściem pod prysznic. Tatuator raczej nie zaserwuje nam przytyków o naszym wyglądzie, nagości. Także postara się o dochowanie jak najwyższego poziomu intymności, by tatuowana osoba czuła się komfortowo i nie była obiektem do podglądania.

Każdy czuje co innego

Mapa typowych miejsc bolesnych przy tatuowaniu jest relatywnie spójna dla większości z nas. Oczywiście istnieją odstępstwa od tejże normy, bo niektórym bezbolesny biceps przyniesie łzy, a innym okolice ścięgien sprawią wręcz łaskoczącą przyjemność. To kwestia umiejętności zarządzania bólem, immanentnego postrzegania go i ogólnej wytrzymałości organizmu. Sama kwestia reakcji na doznania nieprzyjemne może być postrzegana jako rodzaj perwersji, bo skoro przecież ma boleć, a łaskocze to znaczy, że z delikwentem coś ewidentnie jest nie w porządku. Czy tak? No nie… ponieważ to wciąż indywidualna ocena skali bólu, jaka może zostać wyznaczona tylko przez osobę, która tegoż bólu doświadcza.

Dlatego też odpowiedź czy ból jako taki nas kręci jest niejednoznaczna. Na pewno znajdą się osoby, które wprost powiedzą, że tatuują się, ponieważ sprawia im radość odczuwanie igieł wbijanych miarowo w ciało, bo przecież ból bywa zarówno przeszywający, jak i orgastyczny. Skąd zatem taka opinia? Wynika ona ze stereotypowego, powszechnego, podejścia do masochizmu jako elementu dewiacji seksualnej. Bo przecież jeśli całe społeczeństwo twierdzi, że coś jest złe, nieodpowiednie, bolesne, nieprzyjemne, niekomfortowe to na zasadzie aksjomatycznej stereotypizacji… uznaje się to za pewnik nieulegający dyskusji.

Podsumowanie

Ból raczej nas nie kręci. Możemy mniej lub bardziej reagować na cierpienie naszego ciała. Ale większość osób, które się tatuują twierdzi, że jest to po prostu cena, jaką przychodzi płacić za sesję i jej efekty. I cena ta wzrasta im częściej i dłużej spędzamy czas pod igłą. Aż to momentu, gdy projekt zostanie zakończony lub uznamy, że więcej nie jesteśmy w stanie znieść.